Powiedzieć, że dotarliśmy do hostelu w Bangkoku zdrożeni, to nic nie powiedzieć. Niespodzianki w drodze na każdym kroku, czyli uroki podróży i do widzenia rutyno. Na dwa miesiące! Drużyna spisała się jednak niesamowicie dzielnie. Iga (lat 6), Nina (lat 3) i Róża (pół roku) nie dość, że nie marudziły, to cieszyły się (jak dzieci) wszystkim, co ich spotykało. Ze szczególną atencją dla placów zabaw.
Niespodzianka od ukraińskich linii
Na lotnisko w Warszawie dotarliśmy jak trzeba, dwie godziny przed odlotem. Komunikacja miejska podwiozła nas i bagaże na czas, a przy okazji uniknęliśmy chorób lokomocyjnych u dziewczynek.
Pierwsze schody zaczęły się przy odprawie. Mieliśmy wykupiony lot Ukrainian Airlines do Bangkoku z przesiadką w Kijowie w promocji za 3300 dla naszej piątki w jedną stronę. Przesiadka była na ryzyku, bo 50 minut, ale że to jednak linie regularne, nie tanie, to one odpowiadały za to, czy zdążymy przesiąść się z jednego lotu na drugi.
Pani poprosiła nas i kilku innych „bangkokowców” do osobnej kolejki, żeby nam zaanonsować, że jednak nie zdążymy, bo lot do Kijowa opóźniony. Była opcja lotu przez Tel Aviv z dwoma przesiadkami. Szczęśliwie udało jej się wywalczyć jeszcze lepszą opcję, bardziej luksusowymi Qatar Airways z jedną tylko przesiadką. Gorzej, że na samolot trzeba było poczekać dodatkowe 5 godzin w Warszawie i jeszcze 5 godzin od 3 w nocy do 8 rano na lotnisku w Doha. Tadam! I tak nam się zrobiły 22 godziny lotu i noc na lotnisku z trójką dzieciaków.
Na osłodę dostaliśmy 5 kuponów na obiady w restauracji lotniskowej na Okęciu (6-miesięczna Róża też została uwzględniona) i instrukcję, jak można złożyć reklamację do linii lotniczych.
Posiłkiem objedliśmy się niemiłosiernie i nawet Róża upomniała się o swoją część wkładając małą łapkę w talerz z brownie z lodami i bitą śmietaną. Żegnaj czyste ubranko, witaj samowolne rozszerzanie diety. Powstał pomysł powrotu na miasto na Pola Mokotowskie, ale ostatecznie skończyło się na połażeniu z wózkiem i z plecakami wokół terminali, żeby uśpić szanowną najmłodszą.
Jak przeżyć z dziećmi 5 godzin na lotnisku
Najpierw na rozruszanie trochę zabaw z lotniskowymi torami przeszkód. Potem dziewczyny zajęły się na długo pierwszymi z puli niespodzianek na podróż – wyklejanki z modą zajęły im czas do odprawy.
Przez kontrolę bezpieczeństwa udało nam się szczęśliwie przejść tuż przed tłumem żydowskiej młodzieży wracającej z Marszu Żywych. Młodzieży chronionej przez uzbrojony po zęby Mosaad, trzeba dodać.
Przy brankach dziewczyny wyszalały się na lotniskowym placu zabaw, a Róża mogła się po swojemu poturlać na uniwersalnym śpiworze rozłożonym między fotelami.
Tym razem start odbył się punktualnie o 21. Dziewczyny zachwycone lotem, a Róża dostała swoje własne, doczepiane do ściany łóżeczko. Niestety, można ją było tam wkładać tylko wtedy, kiedy nie paliło się światełko o zapinaniu pasów, a że przez większość trasy były turbulencje, pierwszy lot spędziła głównie na kolanach mamy.
Noc z maluchami na lotnisku pięciogwiadkowym
Lotnisko w Doha reklamuje się jako pięciogwiazdkowe i faktycznie jest luksusowe i wielkie jak sanktuarium. O trzeciej w nocy każda luksusowa kanapa, a nawet ustronny kawałek wykładziny są jednak zajęte przez śpiących pasażerów. Najważniejsze jednak, że ma kilkumetrowego misia, wyczące dinozaury i niesamowicie zaprojektowane place zabaw dla dzieci. Dziewczyny nie zmrużyły więc oka, bo na placu zabaw można też szaleć o czwartej nad ranem.
Kolejny lot i sześć godzin głównie przespane, chociaż Iga twardo sprawdzała repertuar pokładowej telewizji. Róża tym razem przespała większość lotu w kołysce.
Hardkor z taksówkami w Bangkoku
Po przylocie kilka kolejnych niespodzianek.
Po pierwsze – po uderzające gorące i wilgotne powietrze przed terminalem (godzina 20!!!), a po bilety na lotniskowe taksówki kolejka na dwa kilometry. Ruszyliśmy do pociągów – tutaj przyjemna klimatyzacja, ok 15 zł za naszą grupę i pojechaliśmy bardzo przyjemnie naszą ulubioną formą, z miejscowymi.
Niestety kiedy wysiedliśmy z kolejki skończyło się rumakowanie. Niby można autobusem 59 do hostelu, ale gdzie przystanek. Bez netu w komórce jak bez ręki. Zatrzymani taksówkarze twardo życzą sobie po ok. 30 zł do całkiem niedalekiego hostelu. Potwornie zmordowani po wzmacniającej wizycie w Seven Eleven w końcu trafiamy na skłonnego do negocjacji taksówkarza i za 20 zł podwozi nas na miejsce.
Eh te zmiany czasu!
Tu jednak niespodzianka numer trzy – mieliśmy zarezerwowany pokój, ale… na wczoraj. Ups. przy rezerwacjach zawiodła mnie matematyka i zamiast dodać różnicę czasu, to ją odjęłam.
Nie ma jednak tego złego – kolejne trzy noce mamy zarezerwowane w świetnym hostelu z 80 metrowym rodzinnym pokojem, wielką łazienką i kuchnią z widokiem na świątyni, w dodatku przy chińskiej dzielnicy z pysznym jedzeniem na ulicach.
Miła Pani z feralnego hostelu dodatkowo podpowiada nam, że w Bangkoku wprawdzie nie ma Ubera, ale zamiast niego jest Grab i zamawia nam przejazd za 11 zł do drugiego hostelu.
Prysznice, klimatyzacja i wielkie wygodne łóżka to dokładnie to czego nam trzeba. Zasypiamy wszyscy na jetlagu grubo po północy.