Leciutka, składana w trzech szybkich ruchach spacerówka czy solidny i sprytny dwuosobowy wózek rok po roku z wielkimi kołami? To była kwestia, która na serio mocno zaprzątała mi głowę przez co najmniej miesiąc przed wyjazdem. Po dwóch miesiącach codziennego jeżdżenia po drogach i bezdrożach Tajlandii, Wietnamu, Japonii i Indonezji mogę stwierdzić, że podjęliśmy jedyną słuszną decyzję.
Jak podróżowaliśmy
Na starcie sytuacja przedstawiała się tak, że wózek dla półrocznej Róży był pewnikiem. Dodatkowo jednak pod znakiem zapytania stało, czy 6-letnia Iga i 3-letnia Nina będą w stanie chodzić razem z nami na dłuższe wędrówki. A dla ostatniej pozostawała jeszcze kwestia bezpieczeństwa i powstrzymania jej od ewentualnych ucieczek przez solidne przypięcie.
Jak podejmowałam decyzję
Radziłam się i wahałam do ostatniej chwili. Pytałam znajomych doświadczonych w wózkach i w podróżach, przeglądałam opinie w sieci, zagadywałam nawet blogerki testujące wózki.
Żeby świadomie podjąć decyzję, nabyłam dwa modele w używanych wersjach – Phil&Ted’s Verve i Maclaren XLR.
Duży wózek rok po roku miał:
- dwa siedziska dla dzieciaków do 15 kilogramów, więc dla Róży i Niny ok, a nawet dla Igi w awaryjnej sytuacji
- stabilna aluminiowa konstrukcja zdolna utrzymać nałożone torby i bagaże
- duży bagażnik do przewożenia podręcznych szpargałów (o ile wiozło się jedno dziecko)
- bardzo solidne wielkie pompowane koła, którym niestraszne wertepy, trawniki czy nawet niewielki strumyk
- możliwość całkiem szybkiego złożenia do rozmiarów średniej walizki
- masę dodatkowych akcesoriów takich jak nerka na rączkę, podczepiane boczne torby na bagaże, moskitiery z filtrem UV, szczelne osłony przeciwdeszczowe, przewijak, czy termiczna nakładka na butelkę z mlekiem
- 17 kilogramów wagi – w najlepszym razie, bez dodatkowych akcesoriów
Lekka spacerówka natomiast:
- siedzisko, które można rozkładać do pozycji leżącej
- rozkładaną budkę, którą za pomocą suwaka można powiększyć (choć w praktyce okazało się, że nie chroniła wystarczająco od słońca, szczególnie przez foliowe okienko na górze)
- z akcesoriów – tylko zaczep na butelkę z boku i osłonę przeciwdeszczową
- wygodną w prowadzeniu i podbijaniu konstrukcję, która jednak notorycznie wywraca się, jeśli na rączkach podwiesić za dużo toreb i siedzące dziecko zsiądzie
- średniej wielkości podwójne, piankowe koła, jak się okazało całkiem odporne na niedogodności trasy
- dwie kieszenie z tyłu oraz niewielki ale jednak bagażnik pod siedziskiem
- 7 kilogramów wagi!
Co zdecydowało?
Ostateczną decyzję podjęła … półroczna Róża. Zupełnie nie pasował jej duży wózek rok po roku, do którego przeniosłam ją prosto z gondoli i ciągle w nim marudziła. Za to z pełnym spokoju uśmiechem przywitała spacerówkę-parasolkę.
Dla świętego spokoju wybraliśmy ten drugi.
Okazało się, że i półroczniak może strzelić w dziesiątkę.
W codziennej praktyce wyglądało to tak:
Waga wózka
To była kwestia kluczowa .Na miejscu trudno byłoby sobie wyobrazić pakowanie się do mikroskopinych Grabów (tamtejszych Uberów) czy chybotliwych łódek z 17-kilową kolubryną. Nasze plecy mniej też cierpiały przy noszeniu wózka po schodach, choć w większości przypadków zostawał na dole i w ogóle go nie targaliśmy do pokoju.
Szerokość wózka
Podobnie slalom między streetfoodami, drzewami i skuterami był jednak bardziej wykonalny wąską parasolką niż szerokim dwuosobowym odpowiednikiem. W wielu restauracjach wielki wózek nie wjechałby między stoliki, a tak skutecznie zastępował nam krzesełka do karmienia, których nie było prawie nigdzie. Kiedy raz go nie zabraliśmy z autokaru w rejs po zatoce Halong, bardzo nam go brakowało, bo z nim można byłoby posadzić Różę przy stole na czas lunchu czy robić zdjęcia bez niebezpiecznego chybotania się z Różą na rękach bez trzymanki byłoby znacznie wygodniej i bezpieczniej.
Jednoosobowe siedzisko
Okazało się, że drugie siedzisko nie było jednak tak niezbędne przy naszej dzielnej trójce. Iga świetnie radziła sobie jako piechur i prawie nigdy nie marudziła. Problem ze zmęczonymi nóżkami Niny rozwiązywaliśmy tak, że albo poruszała się na barana u taty, albo na czas jej odpoczynku (zwykle zakończonego drzemką) Róża pakowała się do nosidła. Raz testowaliśmy wersję odwrotną, ale zdecydowanie nie zdała egzaminu.
Koła
Nie bez powodu w Wietnamie czy w Indonezji właściwie nie widuje się wózków. Chodniki zawalone są skuterami albo mają gigantyczne wyrwy, dlatego prowadzenie wózka to ciągłe manewrowanie slalomem i podjazdy pod 20-centymetrowe krawężniki. O dziwo układ jezdny markowej spacerówki choć czasem trochę trzeszczał, koniec końców dał radę przez całą dwumiesięczną eksploatację i ciągle służy wzorowo po powrocie do domu.
Wersja złożona
Kontrola bezpieczeństwa na lotnisku – ciach. Pakowanie do luku bagażowego – ciach. Wsiadanie do Graba – ciach. Pakowanie do bagażnika autokaru sypialnego – ciach. Pakowanie nad głowy w pociągu – ciach. Przewóz łodzią – ciach. Składanie i rozkładanie odbyło się setki razy. Długa i cienka parasolka zwykle nie sprawiała problemy przy przeciskaniu przez lotniskowy prześwietlacz czy pakowaniu do małego auta. Długość całości sprawiła jedynie, że rączki po kilkukrotnym przytrzaśnięciu nieco się wyszczerbiły, ale poza tym parasolka wyszła zupełnie bez szwanku. Duży wózek w połączeniu z trzema plecakami i torbą mógłby się czasem po prostu nie zmieścić.
Osłona przeciwsłoneczna i przeciwdeszczowa
Przeciwdeszczówka Maclarena sprawdziła się doskonale nawet w czasie wielkiej japońskiej ulewy, kiedy wszyscy przesiąkliśmy do bielizny. W dodatku dzięki dołączaniu do daszka (a nie jego przykrywaniu) jest na tyle zminimalizowana że mogła jeździć zawsze w tylnej kieszonce wózka. Z brakiem przeciwsłonecznej moskitiery radziliśmy sobie przy użyciu kocyka narzucanego na daszek i przez intensywne psikanie repelentami na komary.
Stabilność konstrukcji
Podbijanie na krawężnikach z Niną na pokładzie nie było może najłatwiejsze, ale przy użyciu pewnej siły udawało się. Największą traumą było chyba jednak przewracanie się wózka do tyłu, kiedy Nina z niego zsiadała, a na rączkach wisiała torba, plecak albo zakupy. Tutaj na pewno duży stabilny wózek poradziłby sobie dużo lepiej. Trzeba było po prostu pamiętać, żeby przytrzymać wózek, kiedy Nina się zrywała.
Tak naprawdę całość można podsumować w jednym stwierdzeniu: w podróży im lżej tym lepiej. Dlatego
17 kilogramów dużego wózka kontra 7 kilogramów spacerówki
musiało wypaść z korzyścią dla tego drugiego.
I Róża wiedziała to od samego początku
Inny świetny wózek na podróż
W poprzednich podróżach doskonale sprawdzała nam się też dwuosobowa przyczepka rowerowa z możliwością przekształcenia jej w dwuosobowy wózek przy użyciu kółka z przodu Mogliśmy ją doczepiać do rowerów na wycieczki, w deszcz w czasie zwiedzania Wilna dwie dziewczyny chroniły się tam i zasypiały, a z tyłu miała olbrzymi bagażnik. Z przewożeniem transportem publicznym byłby jednak kłopot, bo po złożeniu jest duża i nieporęczna. Dlatego to świetna opcja na wyjazdy samochodowe i rowerowe.
Niezbędne uzupełnienie zestawu
Kluczem do sukcesu przy więcej niż jednym maluchu jest uzupełnienie wózka o nosidło lub chustę, ale o tym już w innym wpisie.
Trochę mniej niezbędne uzupełnienie zestawu
Do wózka przez dwa miesiące mieliśmy przytroczony zaczep na klucz, żeby go przypinać w razie potrzeby, a w plecakach pieczołowicie spakowane dwa komplety kluczy. Ostatecznie użyliśmy go raz na plaży, kiedy nie chciało nam się ciągnąc wózka przez piach. Zwykle wózek zostawialiśmy pod czyimś okiem. W większości odwiedzonych krajów zresztą wózek nie był prawie wcale używany przez miejscowych, więc mało kto by się na niego połasił. Szczególnie, że nie był to egzemplarz pierwszej młodości. Mimo wszystko czułam się bezpieczniej, wiedząc, że w każdej chwili możemy przypięcia użyć, a dźwigania wielkiego nie było, bo symboliczne spiralne zapięcie wisiało przy wózku i nikomu nie wadziło.